środa, 9 lipca 2008

Nikko 10.10.2007


Tego dnia wybraliśmy się do Nikko. Ogólnie plan był taki, by dotrzeć na północ od Sendai, na wyspę Matsushimę (będącą jedną z tzw. Three Views of Japan, drugą jest wspomniana wyspa Miyajima a trzecią mierzeja Amanohashidate, której nie zdążyliśmy już odwiedzić) lecz okazało się, że dystans do pokonania na raz był za duży i stracilibyśmy zbyt wiele czasu w pociągu. Dlatego rozłożyliśmy wyprawę na dwa dni.

Nikko, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO jest małym miasteczkiem, położonym u stóp parku narodowego (obfitującego w piękne jeziora, wodospady i gorące źródła), na wysokości ok. 600 m. npm. Sławne jest za sprawą znajdującej się w nim Świątyni Toshogu, tj. mauzoleum zbudowanego dla Tokugawa Ieyasu (poświęconego także duchom Toyotomi Hideyoshi'emu i Minamoto Yoritomo), założyciela shogunatu Tokugawa oraz Taiyuinbyo (mauzoleum Iemitsu, wnuka Ieyasu).

Nikko było także przez stulecia centrum duchowym dwóch religii Japonii – shintoizmu i buddyzmu. Nie ma się co dziwić, gdyż sceneria okolicznych gór jest doprawdy sprzyjająca duchowym przeżyciom. Z dworca do mauzoleów idzie się na piechotę jakieś 20-30 min. Można skorzysta tez z całodziennego biletu autobusowego za 600 jenów (jeżeli chce się rozejrzeć w całej okolicy łącznie z gorącymi źródłami i parkiem narodowym jest to korzystne rozwiązanie).

Zanim przystąpiliśmy do zwiedzania, wyruszyliśmy do upatrzonego wcześniej pensjonatu (położonego na malowniczym zboczu wzniesienia), gdzie zarezerwowaliśmy sobie dwumiejscowy pokój w stylu zachodnim za około 9 tyś. jenów na dwie osoby (niestety, tylko taki był dostępny, a mieliśmy nadzieję, że trafimy na tradycyjny japoński z tatami i futonami na podłodze).
Bilet wstępu na obszar świątyń kosztował 1300 jenów na osobę i obejmował wszystkie jej części (za 1000 jenów jest wersja lite:)) a godziny otwarcia to 8-17.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Ogrodu Shoyoen i małego muzeum obok (zawierającego eksponaty związane z Tokugawami i buddyzmem), potem pomaszerowaliśmy do świątyni Rinnoji, ufundowanej w VIII w., gdzie znajdują się posągi trzech manifestacji postaci Buddy: Amida, Senju-Kannon i Bato-Kannon.

Następnie udaliśmy się w kierunku świątyni Toshogu, gdzie pośród wielu różnych rzeźb i ornamentów zdobiących poszczególne części świątyni, zobaczyć można sławne „trzy mądre małpy” – nie widząc, słysząc i mówiąc zła.

Aby dostać się do samego serca mauzoleum, należy przejść przez bramę ze „śpiącym kotem” a następnie pokrytą mchem drogą zbudowaną z ciosanych kamiennych bloków, prowadzącą pośród potężnych japońskich cedrów zasadzonych jeszcze w XVI w., dochodzi się do miejsca, gdzie wznosi się potężna urna, skrywająca doczesne szczątki pierwszego shoguna z rodu Tokugawa.

Zobaczywszy jeszcze zrobiony ze słomy ryżowej okrąg przynoszący podobno szczęście, udaliśmy się do Taiyuinbyo – czyli mauzoleum Iemitsu, mijając po drodze poświęconą kami i zbudowaną w 782 r. świątynię Futarasan (była to część główna – dwa pozostałe obiekty tej świątynni znajdują się na brzegach jeziora Chuzenji oraz w pobliżu szczytu góry Nantai). Centralnym miejscem tego mauzoleum, w odróżnieniu od poprzedniego, była świątynia – czy gdzieś tam w środku niej był pochowany trzeci shogun, tego nie wiem:)

Nawet się nie zorientowaliśmy, gdy zrobiła się prawie 17 i trzeba było opuszczać mauzoleum. W drodze do naszego noclegu zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie z pamiątkami, poszukując nieszczęsnych grafik shodo:)

W pensjonacie zostawiliśmy swoje graty i wyruszyliśmy na miasto spragnieni nocnych atrakcji i obiadu:) Szybko się jednak okazało, że srodze się zawiedziemy. Sklepy i jadłodajnie były w większości pozamykane – w jedynym chyba w mieście supermarkecie nabyliśmy trochę słodkości i owoców (i małą flaszkę wina carlo rosi dla kurażu:). Po odbyciu długiego, przymusowego spaceru po opustoszałych ulicach, zmęczeni i głodni znaleźliśmy w końcu jakąś knajpę dla zmotoryzowanych, gdzie serwowano „zachodnie” jedzenie – może była to jakaś filia sieci restauracji a la mcdonalds ale pewności nie mam.
Wymęczeni wróciliśmy do pensjonatu, gdzie postanowiliśmy skorzystać z prawdziwej japońskiej „łaźni”.

W komfortowych warunkach bo sam (Kaśka była w części dla kobiet – to też wpływ kultury zachodu, gdyż wcześniej tego typu łaźnie były koedukacyjne) szybko umyłem się pod prysznicem by z lubością zanurzyć się w gorącej wodzie w sporych rozmiarów baseniku – przesiedziałem w nim chyba z 30 min. ;)
Gdy już zasypialiśmy, zatrzęsło trochę łóżkami – dowiedzieliśmy się rano, że było to trzęsienie ziemi – jedno z kilku jakie codziennie nawiedzają Japonię.

Brak komentarzy: