środa, 9 lipca 2008

Himeji 08.10.2007


Tego dnia wyruszyliśmy ponownie skoro świt do Himeji, najsławniejszej i największej japońskiej fortecy, uwiecznionej w firmie z 1984 r. Akiro Kurosawy „Ran”. Nie udało mi się zrealizować planu dowiedzenia wszystkich trzech najsławniejszych zamków w Japonii (bo byliśmy tylko w jednym z nich), ale trzeba sobie zostawić na kolejną wizytę:)
Himeji powitało nas nieoczekiwanie deszczem, co utrudniało mi fotografowanie – trzymanie jednocześnie parasolki i aparatu jest cokolwiek utrudnione:) Bilet wstępu kosztował 600 jenów.

Zamek jest istotnie imponujący, i ma niezmiernie ciekawą architektura, reprezentując zupełnie odmienny i nieznany w Europie styl. Niemniej jak w większości wypadków w tego typu miejscach, wewnątrz nie było zbyt wiele eksponatów (co po raz kolejny nas rozczarowało). Niemniej stanowi chyba najbardziej dobitny (może prócz zamku w Osace, który niestety nie zachował się do naszych czasów w kształcie z XVII w.) przykład japońskiej sztuki fortyfikacyjnej.

Rozległe ogrody wkomponowane zostały w ogólny plan między załamanymi pod różnymi kątami murami, stanowiące również swoistego rodzaju pułapkę i dezorientujące wroga. Dodatkowo zmyślnie zbudowane bramy, sekretne przejścia, specyficzne donżony i krużganki dopełniają całości obrazu. A nad tym wszystkim wznosiła się biała charakterystyczna bryła zamku głównego (w kształcie pagody).

Obejście całego zamku zabrało nam ok. 3 h. Wokół zamku roztaczają duże „zielone” przestrzenie i ogrody. Tam też spotkaliśmy się po raz pierwszy z kotami, żyjącymi sobie swobodnie w parkach w symbiozie z ludźmi.

Po zwiedzeniu zamku skierowaliśmy do muzeum w Himeji, gdzie jak wyczytałem w przewodniku 3-y razy w ciągu dnia (bodajże 11:30, 13:30 i 15:30 ale z tego co pamiętam, to godzin tych nie przestrzega się co do minuty lecz czeka się chyba na odpowiednią liczbę zwiedzających) można wdziać na siebie japońską zbroje lub kimono (kobiety). Na miejscu, po uiszczeniu 200 jenów tytułem wstępu, okazało się, że jest nie do końca jak było napisane w przewodniku, gdyż odbywało się jeszcze losowanie, kto zostanie „ubrany”. Nie wiem czy miałem takiego farta czy losowanie zostało „ustawione” pod jedynych w tym momencie turystów-obcokrajowców czyli nas, ale zostałem wylosowany po czym dwie pracownice muzeum przystąpiły do żmudnego ubierania mnie w zbroję.

Zajęło to łącznie ok. 20-30 min. Naturalnie cały proces został udokumentowany zdjęciami, a ja czułem się jak Tom Cruise w Ostatnim Samuraju:). W trakcie zapytani zostaliśmy z Kaśką skąd jesteśmy – na odpowiedź, że z „Porando” dwie ubierające mnie Japonki porozmawiały chwilę między sobą po czym zaproponowały Kaśce założenie kimona. Przepraszającym tonem wyjaśniały, że nie jest to typowe, składające się z 12 warstw odzieży, lecz tylko 3-ech lub 6-ciu (chyba:). Niemniej był to niezmiernie miły gest udokumentowany oczywiście fotkami:)

Ogólnie jak już wspomniałem, spotkaliśmy się z wieloma przejawami sympatii – Japonia to chyba jeden z nielicznych krajów, gdzie Polacy nie mają zszarganej jeszcze opinii a słowo Chopin czyni cuda:)
Zwiedziliśmy następnie pozostałą część muzeum, lecz nie było tam już nic godnego uwagi (m.in. modele kilku zamków japońskich, elementy konstrukcyjne, rekonstrukcje łodzi, które nie wiem co miały wspólnego z zamkiem, jakieś zabawki itd.) kupiliśmy jakieś drobiazgi w sklepiku i udaliśmy się na dworzec.

Niestety z braku czasu (a raczej z powodu krótko otwartych dla turystów obiektów) nie dane nam było zobaczyć Góry Shosha, gdzie umiejscowiony jest (uwieczniony we wspomnianym filmie „Ostatni Samuraj”) kompleks świątynny Engyoji, o ponad tysiąc letniej historii. Dotrzeć tam można autobusem linii Shinki nr 8, który odjeżdża spod dworca w Himeji (oraz także spod zamku). Podróż zajmuje 30 min. do przystanku „Mount Shosha Ropeway” (koszt jakieś 260 jenów w jedną stronę), po czym jedzie się na szczyt kolejką linową (900 jenów w dwie strony).

Brak komentarzy: