
W piątek wyprawiliśmy się do Tokio, na dobrą sprawę bardziej z obowiązku niż z potrzeby. Niemniej będąc w Japonii, tak trochę niezręcznie byłoby powiedzieć, że nie widziało się jej stolicy:)
Pierwszy szok przeżyliśmy na Dworcu Centralnym – widzieliśmy już inne obiekty tego typu, lecz ten był naprawę ogromny. Co ciekawe, pozostawiono „stary” budynek stacji zbudowany z cegły, wtapiając go nowoczesną bryłę. W specjalnym punkcie zaopatrzyliśmy się w mapę dworca (sic!) oraz Tokyo. Plan zwiedzania był minimalistyczny – zobaczyć Park i Pałac Cesarski, jakieś może muzeum (miałem cichą nadzieję zobaczyć gdzieś w końcu sławny samolot myśliwski Zero), zrobić jakieś souvenirowe zakupy i wracać.

Niemniej życie jak zwykle zweryfikowało nasze plany:)
Uwiedziony sławą „dzielnicy elektroniki” Akihabara, przekabaciłem Kaśkę by tam skierować pierwsze kroki. Nie ukrywam, że miałem w tym osobisty interes, bo nosiłem się z zamiarem zakupu karty graficznej i liczyłem na korzystne ceny. Zawiodłem się jednak srodze. Owszem, sklepów z elektroniką użytkową było mnóstwo, jednocześnie zaś w wielopiętrowych „sklepach” na każdym piętrze było co innego (wbrew pozorm nie była tam sama eletronika, lecz także duzo badziewia dla turystów) – takie igły, widły i powidły. Naturalnie nowości było sporo, ale ile można oglądać aparaty fotograficzne, zestawy hi-fi czy telewizory. Ceny bynajmniej też nie były takie rewelacyjne. Z tego co zdążyłem zobaczyć, to kształtowały się mniej więcej na poziomie porównywalnym z polskim – dotyczyło to także tzw. second-handów tj. sklepów z używaną elektroniką (bardzo interesująco przedstawia się to w relacji średnie zarobki w Japoni do wartości nabywczej:). Co zaś do karty graficznej to wiele czasu i wysiłku zabrało mi wyjaśnienie co to jest i do czego służy (sic!) by w końcu jeden ze sprzedawców skierował mnie do sklepu, gdzie faktycznie były jakieś części komputerowe w tym karty. Wybór niestety był żałośnie mały a ceny jak Polsce, lub w wypadku przecenionych modeli nieco niższe (co nie rekompensowało ryzyka problemów z ewentualną gwarancją).

Zdegustowani, po 2 h chodzenia, zjedliśmy coś w knajpce z pikantnymi potrawami i pomaszerowaliśmy podziwiać Park i Zamek Cesarski (ok. 10-15 min. od dworca głównego).

Obszar jaki zajmuje park jest ogromny – ta rozległa, zielona przestrzeń stanowi ciekawy kontrast z otaczającymi ją ze wszystkich stron wieżowcami i gęstą zabudową (między Dworcem Centralnym a Pałacem Cesarskim mieści się biznesowa dzielnica Marunouchi i równocześnie najkrótsza droga).

Kompleks Pałacu Cesarskiego (zbudowanego w 1888 r. i odbudowanego po zniszczeniach wojennych) mogliśmy zobaczyć jedynie z zewnątrz (m.in. most Nijubashi, bramy i wieże) – nie wiedzieliśmy wtedy, że organizowane są zorganizowane wycieczki ale chęć uczestnictwa trzeba było zgłosić wcześniej w Imperial Household Agency. Ponadto nie mogliśmy zwiedzić Kokyo Higashi Gyoen (Wschodnie Ogrody Pałacu Cesarskiego) – gdyż w poniedziałki i piątki jest on zamknięty dla zwiedzających.

Na mapie Park i Pałac wyglądają niepozornie, podobnie odległość – daliśmy się na to złapać i postanowiliśmy obejść go naokoło, w poszukiwaniu świątyni Yasukuni, poświęconej poległym w czasie wojen (a zasadniczo w poszukiwaniu Yushukan, rodzaju muzeum mieszczącego się obok, gdzie jak gdzie wyczytałem znajdują się ciekawe, militarne eksponaty).

W czasie naszej wędrówki nieświadomie przeszliśmy przez dzielnicę rządową i ambasad aż klucząc dotarliśmy do celu. Zajęło to nam zdecydowanie więcej czasu aniżeli mogliśmy przypuszczać.

Cena bilety do Yushukan wynosiła ok. 1000 jenów i było to chyba jedyne muzeum, jakie widziałem w trakcie mego pobytu w Japonii, które było godne tej nazwy. Niestety, 95% opisów było w języku japońskim. A szkoda, gdyż zgromadzono bardzo dużo eksponatów (w tym osobistych pamiątek i listów) oraz map, obrazujących drogę od Epoki Meji, poprzez wojnę japońsko-rosyjską a na katastrofie II WŚ kończąc. Niezrozumiały był dla mnie również zakaz fotografowania eksponatów – nie bardzo rozumiem dlaczego stojącemu u wejścia myśliwcowi Zero można było robić zdjęcia do woli, ale już będącemu częścią ekspozycji bombowcowi nurkującemu Yokosuka D4Y Suisei już nie. Nie mogłem się wszakże oprzeć pokusie i wykonałem z ukrycia kilka fotek:)

Gdy zakończyliśmy zwiedzanie było już po 16. Kaśka była niepocieszona, gdyż nie mieliśmy jeszcze kupionych drobiazgów dla kilku osób a znajdowaliśmy się w środku nieznanego miasta i nie wiedzieliśmy za bardzo gdzie iść.

Niemniej udało nam się w miarę szybko trafić z powrotem na dworzec (po drodze zahaczyliśmy o małe centrum handlowe). Udało nam się także złapać od razu shinkansen do Nagoi, gdzie na dworcu, w wielopiętrowym sklepie (który o ironio mijaliśmy wielokrotnie) przed samym zamknięciem zrobiliśmy najwięcej i najlepszych zakupów (nie licząc sklepu wolnocłowego na lotnisku w Nagoi:)
To był ostatni dzień naszego pobytu w Japonii. W sobotę 13.10.2008 przed południem spóźnionym samolotem opuściliśmy ten kraj z nadzieją, że jeszcze tam wrócimy (i pewnie wrócimy na wiosnę 2009 r.:)
PS.
Niestety, kryzys finansowy, który rozpoczął się pod koniec 2008 r. spowodował, że kurs jena poszybował niebotycznie do góry, dochodząc do 4 zł. Stąd wszelkie koszty należałby pomnożyć dwa razy, co postawiło pod znakiem zapytania sens całej eskapady.
Dlatego postanowiliśmy "przeczekać" ciężkie czasy i spróbować wyjechać do Japonii wiosną na hanami w 2010 r. :) Mam nadzieję, że tym razem się nam uda :P
