sobota, 15 marca 2008

Pierwsze dni w Japonii oraz Kanazawa.


Japonia przywitała nas w Nagoyi w sobotę 29.09.2007 r. ciepłą pogodą i wilgotnością powietrza ok. 30%. Następnego dnia odbywać się miały wyścigi F1 GP Japonii, co widać już było na lotnisku:)

Korzystając z uprzejmości naszych znajomych, Karoliny i Piotra, mieliśmy zapewnione stałe lokum, z którego moglismy planować swoje wycieczki. Nagoya znajduje się prawie w środku Honsiu więc możliwości wypadowe mieliśmy spore. A tak wyglądała nasz baza :)
Wieczorem tego samego dnia uczestniczyliśmy w kolacji z udziałem studentów i (już) lekarzy, którzy przebywali w Polsce podczas wymiany naukowej oraz wykładającego w Polsce przez kilka lat emerytowanego profesora Takashi Wakabayashi. Tak wyglądało menu po japońsku:)



W niedzielę byczylismy się, odpoczywaliśmy oraz aklimatyzowaliśmy się by w poniedziałek wyruszyć do Kanazawy.

Kanazawa 01.10.2007 r.

Wyruszyliśmy wcześnie rano, niewyspani, gdyż nasze organizmy nie przywykły jeszcze do zmiany czasu - dlatego w pociągu byliśmy półprzytomni. Dodatkowo jak na złość rano siąpił deszcz:)
Kanazawa to piękne i urokliwe miasto położone na wybrzeżu morza Japońskiego w środkowej części Honsiu (na północ pd Nagoyi). Z powodu braku przemysłu i zakładów zbrojeniowych miasto nie ucierpiało wskutek nalotów w czasie II WŚ, zachowując swoją oryginalną zabudowę.
Na dworcu kolejowym w Kanazawie znajduje się punkt informacji turystycznej. Można tam zaopatrzyć się w mapki z zaznaczonymi atrakcjami turystycznymi, dowiedzieć się co nieco na ich temat od mówiącej po angielsku obsługi ja również nabyć całodzienny bilet za 600 jenów na zabytkowy autobusik kursujący po mieście i zatrzymujący się na 19 przystankach usytuowanych przy ciekawszych miejscach do zwiedzania. Autobusik kursuje przez cały dzień co 15 min. Ze względu na mnogość ciekawych miejsc warto jest przybyć do Kanazawy albo wczesnym rankiem albo zostać tam po prostu na noc rozkładając sobie szlak wędrówki na cały dzień. Nocleg w Kanazawie połączyć można z wyprawą na przylądek Noto, znany z dzikiego wybrzeża, skąd można przeprawić się na znaną z występów bębniarzy wyspę Sado.

Pierwszym miejscem wartym uwagi jest stara dzielnica, gdzie zachowała się zabudowa z XVII i XVIII w. Do zwiedzania udostępnione są za darmo oryginalnie zachowane tradycyjne japońskie domy wraz z małymi ogrodami.

Idąc dalej, mijając co rusz świątynie, można dojść do wzgórz.
Kanazawa aż zachęca do samodzielnych wędrówek po wzniesieniach okalających miasto, gdzie ukryte w bambusowych gajach położone są małe świątyńki i ogrody pełne ciosanych w kamieniu obelisków oraz wypływających z rzygaczy w formie smoków strumyków.






Tylko chodząc po takich miejscach można stracić cały dzień nie zobaczywszy głównej atrakcji miasta, jakim jest jeden z trzech najsławniejszych ogrodów Japonii – Kenrokuen. Założony jako zewnętrzny ogród zamku w Kanazawie, przez panujący ród Maeda, był niedostepny dla zwiedzających do 1871 r.
Bilet wstępu kosztował w 2007 r. 300 jenów. Ogród jest naprawdę niesamowity, ale jeszcze większe wrażenie na mnie zrobiła pieczołowitość z jaką Japończycy dbają o te miejsce. Nie ma tam niechlujnych typów biegających z kosiarkami i tnącymi byle jak. Trawę pieli się na kolanach, opadające konary drzew podpiera się specjalnymi tyczkami - widać po prostu dbałość o zachowanie pierwotnego kształtu tego miejsca. W na obszarze zajmowanym przez Kenrokuen i przylegającym do niego znajdują się jeszcze różnego rodzaju atrakcje dodatkowe jak muzeum etnograficzne, Dom Samuraja, herbaciarnia, pawilon nad stawem obok małego wodospadu, gdzie można napić się zielonej herbaty itd.






Po drugiej stronie od głównego wejścia do ogrodu znajduje się zamek w Kanazawie, zbudowany w 1583 r. Niestety, oryginalny obiekt spłonął doszczętnie w 1881 r. – ocalała tylko brama Ishikawa z roku 1788 r. W latach 1996-2001 odbudowano część kompleksu, który stanowi teraz Park Zamku w Kanazawie. Na teren Parku wchodzi się na tym samym bilecie, który kupuje się przy wejściu do Kenrokuen. Jednakże by wejść do głównego budynku zamkowego trzeba zapłacić dodatkowe 400 jenów - nie ma tam wprawdzie zbyt dużo do oglądania ale jak się jest już na miejscu to szkoda nie skorzystać:) Na terenie parku znajdują się także tzw. rest housy – małe pawilony z widokiem na szemrzące strumyki gdzie można sobie usiąść i chwilę odsapnąć.


Jako że dzień powoli miał się ku końcowi a w Japonii muzea i inne atrakcyjne zamyka się najpóźniej o 17, mieliśmy już mało czasu na zwiedzanie wszystkiego i zdecydowaliśmy się odwiedzenie czegoś co na mapie było zaznaczone jako Muzeum Gejsz.



Jak się okazało po dłuższym błądzeniu, był to małe, rodzinne pseudo muzeum – dom pełen pamiątek udostępniony do zwiedzania za darmo przez japońską rodzinę. Gdyby nie przypadek nie zwrócilibyśmy nawet na to uwagi, mimo ze przechodziliśmy dwa razy obok. W Japonii jest takich domowych „muzeów” bardzo wiele i są one zaznaczone na mapach jako muzea co wprowadza w błąd turystów przyzwyczajonych do nieco innego znaczenia słowa „muzeum”.


Niemniej na miejscu był bardzo sympatyczny Japończyk, który nie znał kompletnie angielskiego ale na migi zaprosił nas do środka, wszystko pokazywał i zachęcał do robienia zdjęć. Nie spodziewaliśmy mówiąc szczerze takiej wylewności i sympatii:)

To był nas ostatni punkt programu zwiedzania – wsiedliśmy po raz kolejny w autobusik i pojechaliśmy na dworzec.